Zrezygnował z kariery prawniczej w USA i wyjechał do Polski
Poznajcie brada heckmana
Wpadł do Polski na chwilę, ponieważ akurat nie miał lepszego pomysłu na życie. Tak się złożyło, że był akurat rok 1989. Brad Heckman, jedyny wówczas Amerykanin w Toruniu, zachłysnął się Polską, jej historią, która działa się na jego oczach, zawodowo się nią zainspirował. Dziś jest profesorem stosunków międzynarodowych na New York University, twórcą New York Peace Institute i krajowym ekspertem ds. mediacji.
Wjeżdżałeś na polskiej wizie? Nie, postarałem się o status rezydenta. Z tego prostego powodu, że wyjeżdżając jako turysta musiałeś wymienić 15 dol. na każdy dzień pobytu po oficjalnym kursie, a moja miesięczna pensja wówczas wynosiła 20 dolarów. Dlatego przeszedłem cały proces, by uzyskać tymczasowy status rezydenta. Ale ciągle nie usłyszałam dlaczego zakochałeś się w Polsce. Czy jest jakaś prosta odpowiedź? Oh, życzyłbym sobie dać ci taką odpowiedź, ale jest wiele, wiele różnych powodów. Byłem bardzo młodym nauczycielem, a moi studenci byli absolutnie niezwykli; byłem otoczony młodymi, profetycznymi, melancholijnymi aktywistami, którzy chcieli zmienić świat. Było w nich pomieszanie bardzo emocjonalnego podejścia do świata i jakiś wewnętrzny smutek. To było bardzo piękne. Częścią tych doznań była także muzyka, której słuchaliśmy, sztuka, którą poznałem i wszystko co się działo wówczas w kraju, który przechodził historyczne zmiany. Zakochałem się w niezwykłej odporności Polaków, którzy bez względu na to, co się stanie z ich ojczyzną, mają siłę przetrwania. Pamiętam, jak studenci opowiadali mi, jak w czasie stanu wojennego obowiązywał zakaz przemieszczania się i zgromadzeń, uniemożliwiający właściwie robienie czegokolwiek, a oni dzięki własnej kreatywności znajdowali sposoby, by się spotykać i czuć się wolnym. Przyjeżdżasz do Polski, jest rok 1989, zaczynasz uczyć angielskiego w kraju, o którym nie masz wielkiego pojęcia. Masz rację, wtedy nie miałem żadnych innych planów poza tym konkretnym, by wyjechać do Polski. Moja babcia pochodziła mniej więcej z tej części Europy, a dokładnie ze Słowacji. Mówiąc szczerze, byłem po prostu zaintrygowany możliwością pojechania za żelazną kurtynę. Dla Amerykanów wtedy to była podróż do ciągle dość tajemniczej części świata, mimo zakończonej przecież zimnej wojny. W ogóle nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać. Na miejscu byłem w stanie zobaczyć jeszcze sporo stereotypów typowych dla czasów komunistycznych. Widziałem kolejki po chleb; wiedziałem, że informacja o tym, że gdzieś coś rzucą podawana jest z ust do ust; tu możesz kupić konkretnego dnia kawę, tam musisz stanąć w kolejce, i jej pilnować, żeby kupić coś innego. Jak przetrwałeś? Stałeś razem z Polakami w kolejkach po chleb i papier toaletowy? Pewnie, pewnie. Przez pewien czas. Ale wszystko szybko się zmieniało. Dla mnie to była przygoda. W moim przypadku to była tymczasowa część mojego życia, fascynująca i niezwykła. Poza tym byłem młody, niedawno skończyłem studia, wiedziałem jak się żyje z niewielkim budżetem, więc nie było to jakieś dziwne. Ale możliwość obserwowania zaradności Polaków była dla mnie fascynująca. Jak opisałbyś Polaków? O mój Boże. To trudna odpowiedź, oczywiście jeśli nie chce się powielać stereotypów. Ale spróbuję: otwarci, serdeczni, wytrwali, emocjonalni i refleksyjni. Polacy to nie Brazylijczycy – nie tańczą na ulicach; w ich zachowaniu jest uczuciowość, smutek i doświadczenie tego, przez co przechodzili przez lata. Czułem się w Polsce bardzo dobrze. Naprawdę. Każdy, kogo spotykałem, był swego rodzaju artystą, poetą. Od taksówkarza, poprzez studenta, po spotkaną w sklepie osobę. A czego nie lubisz w Polakach? O Boże, co za okropne pytanie. Nie lubiłem ówczesnego systemu i tego, co zrobił ludziom. Każde środowisko, czy to Polska, czy byłe republiki radzieckie, czy Irak, gdzie ostatnio byłem – w każdym kraju gdzie panuje dyktatura ma ona wpływ na ludzi i na ich morale. Nie było niczym niezwykłym, że w sklepie byłeś tratowany niegrzecznie. Ale to nie jest o Polakach, tylko o systemie, który odbierając ludziom władzę, stwarzał okazję także do jej nadużywania przez zwykłych ludzi, którzy w ten sposób odreagowywali. Był to więc efekt wpływu określonego systemu na charaktery ludzkie. Jak się okazało muzyka, a szczególnie ta polska, łagodziła obyczaje. (Śmiech) Polską muzykę tak naprawdę poznałem poprzez kanadyjskiego artystę Leonarda Cohena, którego odkryłem w Polsce. Jest zresztą do dziś jednym z moich ulubionych muzyków. Cohen reprezentował poezję śpiewaną, bardzo w Polsce popularną, ale pamiętam także, że bardzo wtedy lubiłem Stanisława Sojkę. Poprzez Cohena poznałem – jestem pewien, że źle wymówię jego nazwisko – Macieja Zembatego, który tłumaczył na polski piosenki Cohena. Poznałem też piosenki Marka Grechuty; zafascynował mnie jego pomysł na śpiewanie poezji. To ten sam rodzaj sugestywności, który mają Cohen, Dylan, Neil Young i wielu innych. Pokochałem piosenki Grechuty i Zembatego. Oraz Miłosza… Oczywiście odebrałem szybki kurs literatury polskiej. Natychmiast zapoznano mnie z Mickiewiczem. Jego poezja była dla mnie bardzo interesująca, bo to przecież wasz poeta narodowy. (Po polsku) „Litwo, ojczyzno moja” – ten fragment inwokacji jest według mnie deklaracją przywiązania do polskości, bez względu na to, czy Polska była na mapach świata, czy jej nie było. Ale oczywiście także poznałem poezję Czesława Miłosza, który wówczas mieszkał w Berkeley w Kalifornii; było on postacią niezwykle ikoniczną w Polsce. Czytałem także poezję moich studentów, była to przecież część mojej pracy. W ramach zajęć czytaliśmy angielskojęzyczne gazety, studenci pisali wypracowania i poezję po angielsku.Zakochałem się w niezwykłej odporności Polaków, którzy bez względu na to, co się stanie z ich ojczyzną, mają siłę przetrwania
